Był piękny, mroźny wieczór. Zza okien ustrojonych migającymi lampkami dobiegały wesołe odgłosy rozmów. Gdzieniegdzie można było usłyszeć fragmenty kolęd, przerywane radosnym piskiem dzieci rozpakowujących swoje prezenty. Wigilia, ten szczególny dzień w roku, kiedy wszystko jest jasne, spokojne, radosne – dzień, w który wszyscy powinni się cieszyć. Spacerując, jak zwykle o tej porze pobliskimi leśnymi ścieżkami i rozmyślając nad wyjątkowością tych świąt, nawet nie zauważyłem zniknięcia mojego psa. Zdziwiło mnie to, bo zazwyczaj nie gubił się z zasięgu mojego wzroku.
„No tak, pewnie przypomniały mu się młodzieńcze czasy” – uśmiechnąłem się w myślach, wołając go głośno.
- Co się tak drzesz ? – powiedział Tofik wyłaniając się zza wielkiej sosny.
Zdębiałem. Mój pies … mówił do mnie.
- No przecież jest Wigilia, co nie? Co tak wytrzeszczasz gały – Wyraźnie MÓWIŁ do mnie Tofik.
Nie potrafiłem wydobyć z siebie głosu. „To na pewno sen”, pomyślałem.
- Jeśli uważasz, że to jest sen to mogę cię uszczypnąć, choć właściwie powinienem raczej powiedzieć ugryźć hehehe – powiedział, jakby czytając w moich myślach, Tofik. – Nie patrz tak, mamy dziś sprawę do załatwienia.
- Ja … jaką sprawę? – udało mi się wydukać.
- Widziałem ten twój rozmarzony wyraz pyska – odpowiedział Tofik. – Zabiorę cię w jedno miejsce, które powinieneś dziś zobaczyć.
- Co to za miejsce? – powoli zaczynałem się oswajać z tą dziwną sytuacją.
- Miejsce, które pozwoli spojrzeć ci na te święta z trochę innej strony – odpowiedział Tofik.